Anna Szela - Katechetka
REFERAT: Analiza niskiej frekwencji dzieci w kościele w niedziele, święta i na nabożeństwach
Najbliżsi Bożemu Rodzicielstwu
Umiłowani Rodzice w godności Macierzyństwa i Ojcostwa
Świat bez problemów społecznych i cywilizacyjnych byłby milszy, łatwiejszy, ba, piękniejszy; lecz w naszej rzeczywistości one są i najprawdopodobniej będą do końca. Zobaczyć problem i usiłować go rozwiązać jest właściwe człowieczeństwu. To zmierzenie się z trudnościami, a nawet walka, staje się przyczyną umocnienia w człowieku siły charakteru. Sam Jezus w Ewangelii wzywa nas byśmy się zapierali samych siebie i dźwigali krzyż, On nie obiecuje łatwego i wygodnego życia. Wzywa nas, byśmy moc w słabości doskonalili, czyli to co dla nas jest cierpieniem, bólem, trudem, problemem, słabością; może stać się szansą naszego umocnienia.
Trwając już w pięcioletniej posłudze katechetycznej w Waszej Parafii, która stała się i moją, martwi mnie wciąż niska choć już rosnąca, obecność Waszych dzieci w kościele w niedziele, święta, oraz na nabożeństwach. Pytając dlaczego tak jest, myślałam co zrobić aby tak nie było. Rozwiązanie daje nam Jezus, Który prosząc nakazuje: ”Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie. Nie zabraniajcie im” oraz wzywa do bycia szczęśliwym: „błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni." To wy jesteście, szczęśliwi rodzice, którzyście dochowali wierności przyrzeczeniu przy waszym ślubie, że wasze dzieci wychowacie w wierze katolickiej, oraz spełniacie obowiązek wynikający z mocy chrztu świętego waszych dzieci. Jesteście szczęśliwi bo łakniecie i pragniecie sprawiedliwości i spełniacie ją. Człowiek sprawiedliwy inaczej prawy to ten, który daje to co się komu należy. To co Bogu to Bogu, a to co człowiekowi to człowiekowi.
Z wdzięcznością i radością patrzę na Wasze rodziny, które prowadzą swoje dzieci drogami wiary od maleńkości, ucząc modlitwy, prowadząc do kościoła, pokazując jak żyć życiem sakramentalnym... O jak wielkie dobro czynicie, nie tylko dzieciom ale i sobie; bo dając przykład wiary wychowujecie swe dzieci na ludzi wiary w Boga. Na ludzi, którzy kierują się w życiu Miłością Miłosierną; czerpiąc ją od Dawcy, uczą się jej i oddają ją w pierwszej kolejności Wam Drodzy Rodzice. To Wy jesteście pierwszymi heroldami Dobrej Nowiny! To Wy, Kochani Rodzice Jesteście niepodważalnymi katechetami. Gratuluję Wam i życzę wytrwałego pełnienia sprawiedliwości wobec Boga i Waszych dzieci, byście byli nasyceni szczęściem płynącym z Jezusowego błogosławieństwa.
Kolejnym bardzo wymagającym wezwaniem Jezusa są Jego Słowa: „ Jeżeli się przyznacie do Mnie przed ludźmi, to i Ja przyznam się do was przed Ojcem moim." Tym pierwszym najbliższym człowiekiem przed, którym przyznajecie się do Jezusa, czyli, że w Niego wierzycie, że Go znacie, że jesteście Jego przyjaciółmi... są Wasze dzieci. Nie muszę nikogo przekonywać, iż dziecka nie da się okłamać. Dziecko ma zmysł czucia sercem, ono chłonie i czuje tak jak jest.
Gdy widzę dzieci dojrzałych chrześcijan, to widzę jak Łaska wiary pulsuje w tych dzieciach, jak życie Boże promieniuje na zewnątrz. A gdy widzę dzieci chrześcijan z metryki, to dziecko 6-letnie, potrafi wykrzyczeć z dumą w głosie:, ja nie chodzę do kościoła, bo tato mój nie chodzi."
Musicie drodzy Rodzice wiedzieć i o tym pamiętać, że osoba ojca w rozwoju religijności dziecka jest fundamentalna. Mama nie musi mówić, że jest Bóg; wystarczy, że tata klęka do pacierza a dziecko to widzi. Dziecko już wie, że jest Ktoś ważniejszy od jego tatusia; i dziecko wierzy, bo jego tato wierzy... Dziecko chce być tam gdzie są jego rodzice, więc jeśli rodzice wchodzą do kościoła, by być we wspólnocie, dziecko trwa przy nich; jeśli rodzice stoją pod płotem, to jest to oczywiste, że dziecko jest razem z nimi. Czy to świadomie, czy nie, rodzice swoją osobowością nieustannie wychowują swoje dzieci. Pozytywne postawy utrwalają dobro, negatywne zło. Co niedziela jestem świadkiem, przez kuchenne okno, jak kościół otacza mur ludzi stojących pod ogrodzeniem; a sama idąc do kościoła widzę jak obok murka, bez oprysków, nie rośnie trawa, bo jest wydeptana. Już tyle lat proszę dzieci stojące pod płotem z rodzicami, by zaprowadziły swoich rodziców do kościoła; przed tą prośbą opowiadam im następującą historię:
Żyła sobie ciocia, która stała się mamą chrzestną swego bratanka. Co roku, dzień chrztu Wojtusia stawał się ich wspólnym świętem. Ciocia przygotowywała przyjęcia dostosowane do wieku swego Chrześniaka. Gdy był mały, były smakołyki i zabawki; gdy był starszy ulubione potrawy i prezenty rozwijające jego zainteresowania. I zawsze były niespodzianki, które pokazywały cioci intuicję i ogromną miłość do jedynego dziecka w jej życiu. Za każdym razem wcześniej się umawiali, by ten wyjątkowy dzień, mieć tylko dla siebie, by okazać wzajemnie swe uczucia, oraz wzmocnić więź rodzinną, tym bardziej, że miejsce zamieszkania obojga było odległe od siebie. Tego roku Wojtek miał już 13 lat. Ciocia z utęsknieniem oczekiwała spotkania, wszystko było gotowe, niespodzianka też, brakowało tylko jej Chrześniaka. Umówiona godzina minęła a Wojtka nie było. Ciocia zaczęła się denerwować, że coś się stało i już miała wystukać na telefonie jego numer ale odruchowo wyglądnęła przez okno ...i własnym oczom nie wierzy !!! Wojciech stoi oparty o jej płot, ma ręce założone i rozgląda się w około, nawet nie patrząc na jej dom. Serce Chrzestnej Matki ścisnął ostry ból, lecz z nadzieją otworzyła okno i machając woła go po imieniu zapraszając do domu. A Wojtek popatrzył jakby przypadkiem, pomachał ręką i wykrzyknął: „Hej Ciocia - jestem ", nie mając najmniejszego zamiaru aby wejść do środka.
Po tym opowiadaniu zadaję dzieciom pytanie : Jak poczuła się Ciocia ??? Za każdym razem zadziwia mnie trafność odpowiedzi, które brzmią następująco: „Źle", „Było jej smutno", zrobiło się jej przykro", „poczuła, że Chrześniak nią gardzi", „Poczuła, że jej nie kocha"... Po odpowiedziach dzieci, tłumaczę, że Pan Jezus jak ta dobra ciocia, a my jak Wojtek. Pan Jezus czeka na nas każdego dnia, a na niedzielę jest z nami umówiony, a my gdy przychodzimy do Niego i stajemy pod płotem, to jak musi się czuć Pan Jezus ??? Aby jeszcze lepiej zrozumieć jak musi czuć się Bóg, pomyślmy o tych którzy robiąc gościnę świąteczną, imieninową czy urodzinową, zostali wzgardzeni przez gości. Po prostu, goście nie przybyli. O jaki jest wtedy ból, zażenowanie, smutek i myśl, że ci których zaprosiliśmy, nie szanują nas i nie są nam życzliwi.
Odpowiedź na to pytanie jest w sercu każdego z nas. I dobrze by było odpowiedzieć sobie na to PYTANIE.
Aby moje słowa nie stały się tylko słowami z obserwacji i z narzekań wielu Księży Proboszczów, pragnę dać świadectwo ze swojego życia, albowiem znam to doświadczenie stania pod płotem, na Najważniejszej Godzinie tygodnia czyli na Eucharystii. Otóż ja przerobiłam to w swoim życiu. Jako nastoletnia dojrzewająca dziewczynka, musiałam, ze względu na to, że robiło mi się słabo, wychodzić z kościoła, pierwsze za drzwi, a potem już tylko krok do „płota". Więc następne Msze Święte zaliczałam pod płotem, bo przecież tylu ludzi pod tym płotem stało, a na dodatek nie miałam żadnego sprzeciwu ze strony rodziców, nikt mi nie powiedział, że robię coś nie tak. Patrzyłam na ludzi, kiedy siadają na murku a kiedy klękają; mało co słyszałam, bo moja uwaga była bardziej skupiona na biegających dzieciach. Mijało wiele lat, a ja nie wiedziałam, że gardziłam TYM do Którego przychodziłam, byłam jak ten Wojtuś z opowiadania. Jedyne pocieszenie, że to nie tylko ja, ale tylu ludzi; ale też i straszny smutek, że aż tylu ludzi gardzi Bogiem, gardzi Jego Ucztą.
W moim życiu potrzeba było doświadczyć cierpienia, abym mogła się nawrócić. Pan Bóg przemienił moje serce, odkryłam bezcenną wartość każdej Mszy Świętej. Każdego dnia przyciągało mnie z ogromną siłą, jakby darło mnie do kościoła, na Eucharystię. Gdy nie mogłam być na Mszy Świętej, odczuwałam to jako tragedię, tęsknotę, pragnienie nie do przeżycia; i w takim ogromnym zwróceniu się do Pana Boga i Jego Ofiary - nagle miałam to Wszystko zabrane. Zachorowałam i przez wiele miesięcy nie mogłam chodzić do kościoła. O jaki wielki jest ból i cierpienie, gdy się chce a nie można uczynić tego co się chce. Tak wiele nauczyłam się przez to co wycierpiałam. Poznałam ogromną wartość Największego Skarbu naszej wiary, wtedy gdy go utraciłam. Ja już wiem, że nie ma ważniejszego miejsca jak kościół - Dom Boży; i ważniejszej chwili jak Msza Święta.
Jest to szansa dla każdego, na przemianę swojego życia. Jest to luksus Wieczności w szarej rzeczywistości. Dostajemy od Boga WSZYSTKO - absolutnie wszystko, aby móc skorzystać z Jego zaproszenia do Nieba. Już więcej Bóg nie może uczynić, to co uczynił i czyni dla każdego z nas z MIŁOŚCI. O jak przewrotna jest ludzka natura!!!
Dlaczego człowiek posiadając tak wielkie Dziedzictwo, gardzi NIM ???
Czy to przyzwyczajenie?
Brak efektów specjalnych?
Czy po prostu znudzenie?
Czy człowiek musi dosięgnąć dna, by uznać swoją biedę i głupotę; by przypomnieć sobie o Jedynym Wybawicielu???
Przecież tak nie musi być !!! Wystarczy przyjąć Boże Dary i wzrastać do Świętości. Wystarczy poznawać by umiłować i naśladować Jezusa. Wystarczy chcieć być DLA !!! By wygrać Wieczność z Bogiem, by stać się SZCZĘŚLIWYM.
Święta siostra Faustyna pisała w swoim Dzienniczku : gdyby Aniołowie mogli nam zazdrościć, to by dwóch rzeczy nam zazdrościli - cierpienia i Komunii Świętej. Duchy Czyste nie mogą cierpieć by móc się zjednoczyć z Jezusem cierpiącym, a nie mając ciała nie mogą przyjmować Żywego Boga ukrytego w Najświętszym Sakramencie pod postacią chleba. A my, którzy mamy tak łatwy dostęp do Tych Największych Darów - gardzimy Nimi.
Nie zostało mi dane stać się matką fizycznie, co jest dla każdej kobiety przykre, przecież Dar zostania matką jest najwspanialszym wyróżnieniem niewiasty przez Boga Stworzyciela; aczkolwiek zostałam obdarowana darem macierzyństwa duchowego - rodzić dzieci do wyboru życia w Łasce, to powołanie nadane mi przez Biskupa na mocy Misji Kanonicznej. Wasze dzieci sami dane, aby uczyć je o Bogu, aby je doprowadzić do spotkania z Bogiem, aby były ZBAWIONE. Każde dziecko jest mi nader bliskie; me serce podzielone na ponad trzysta kawałeczków, drga i truchleje, gdy dzieci wybierają grzech; ale jakże się raduje i doznaje szczęścia, gdy wybierają Boga, gdy moja posługa przynosi owoce nawrócenia, pojednania i dobrego życia katolickiego.
Mam nadzieję, że słowa z serca zawsze trafiają do serc o wiele szybciej niż statystyki, liczby i fakty niskiej frekwencji dzieci w Kościele w niedziele, święta i na nabożeństwach. Fakty przerażają ale serce zawsze UFA, więc mogę tylko prosić, Was Drodzy Rodzice o Waszą współobecność w drodze do świętości Waszych dzieci. Proszę jak matka zatroskana o życie duchowe i Wieczne naszych dzieci. Pokładam nadzieję w Wasze miłosierdzie Rodzicielskie.
Kwiecień 2009r.